Patrzy z niesmakiem na zdjęcie dziewczyny z wytatuowanymi ramionami. Na jednym są róże, na drugim gwiazdy różnej wielkości. Mówi: „Wygląda idiotycznie”, innym razem komentuje wizerunek artysty z dziwną fryzurą: „Jakby miał kupę na głowie, jakby mu ktoś narobił…”, a jakiś czas potem o kobiecie na okładce gazety: „Wystarczyłoby, żeby wziął się za nią fryzjer i kosmetyczka i wyglądałaby jak człowiek”. Zarzut dotyczy „końskiej twarzy”, której kształt podkreślają długie, ciemne włosy.
Jak to właściwie jest z poprawianiem swojego wyglądu?
Kiedy w odpowiedzi na tego typu teksty mówisz, że te osoby wyrażają siebie (dwa pierwsze przykłady) lub po prostu akceptują siebie (trzeci), słyszysz, że tak niewiele trzeba, żeby nie ranić czyjegoś poczucia estetyki. Kiedy mówisz, że każdy reprezentuje inną estetykę (co – nomen omen – widać na załączonych obrazkach) i nigdy nie zadowolisz całego świata, pyta dlaczego w takim razie sama robisz cokolwiek ze swoim wizerunkiem: chodzisz do fryzjera, robisz makijaż, dobierasz ubrania?
No właśnie: jak to jest?
Gdzie przebiega granica pomiędzy wyrażaniem siebie, a chęcią zamanifestowania światu swojej inności choćby za cenę ośmieszenia. A jeszcze ciekawsze jest to gdzie kończy się tzw. „dbanie o siebie”, a zaczyna poprawianie wyglądu, żeby świat zechciał na nas patrzeć przychylniej.
Odpowiedzi na te pytania są łatwe, gdy posługujemy się przykładami ekstremalnymi: niebieskie włosy, paskudne tatuaże, kolczyki w „niekolczykowalnych” miejscach, dziwaczny ubiór, operacje plastyczne. O wiele trudniej jest, gdy próbujemy znaleźć granicę między ogólnie przyjętą normą a przesadą, którą jeszcze można nazwać oryginalnością, ale już niepokoi.
To prawda, że społeczności wielkomiejskie, tzw. światowe, traktują te cudaczności jak coś normalnego, ale mam wrażenie, że wynika to z tempa życia: zanim się zdziwisz dziwnym strojem jakiegoś gościa, twój wzrok pada na monstrualną dziewczynę z olbrzymim bukietem kwiatów we włosach albo staruszkę w czapce w kształcie smoka z długim jęzorem opadającym na jej czoło… (przykłady autentyczne) Wygląda też na to, że tolerowanie dziwaczności generuje jeszcze większą ekstrawagancję, bo ktoś, kto chce się wyróżnić z tłumu, liczy jednak na jakąś reakcję, bez niej te starania nie mają przecież sensu.
Odnoszę wrażenie, że najsurowszej ocenie w kwestii wyglądu podlegają kobiety. To od nich wymaga się, aby były piękne i zadbane, a ponieważ otrzymują ten przekaz praktycznie w chwili narodzin, wyrastają w przekonaniu, że ciągle coś jest do zrobienia. Nawet te najpiękniejsze nie przestają porównywać się z innymi, śledzą trendy w modzie, wypatrują i maskują ślady upływającego czasu, by jak najdłużej oszukiwać otoczenie młodzieńczym wyglądem.
Rozmowy kobiet często więc sprowadzają się do omawiania sposobów na utrzymanie młodej cery, sensu stosowania tej czy innej diety, wymiany telefonów dobrych kosmetyczek, fryzjerek, wizażystek, i tak dalej. Z niezrozumiałym dla przypadkowego świadka tych rozmów, niemalże masochistycznym zaangażowaniem, wyliczają wady swojej figury, wypunktowują zmiany zachodzące z wiekiem, ubolewają nad tym i jednocześnie łapczywie wyławiają informacje jak temu zaradzić. Przez to stają się wymarzonymi odbiorcami (czyt. ofiarami) producentów wszystkiego, co ma w nazwie, haśle reklamowym lub choćby na obrazku obietnicę ujędrnienia, odmłodzenia, rewitalizacji, wygładzenia, spłaszczenia, nabłyszczenia, nawilżenia i co tam która sobie wymarzyła.
Dlaczego tak łatwo temu ulegamy?
Czy powoduje nami nieustanny wyścig szczurzyc, które demonstrują swoją atrakcyjność w przekonaniu, że to ona, a nawet tylko ona, gwarantuje powodzenie w życiu prywatnym, towarzyskim i zawodowym? Wiele z nas chce być ocenianych według tego co ma do powiedzenia, a nie według wyglądu, a jednocześnie robi wszystko tak, jakby to aparycja decydowała czy ktoś w ogóle zainteresuje się naszymi przemyśleniami. A może naprawdę tak jest?
Podobno ładnemu człowiekowi żyje się łatwiej, od razu zyskuje życzliwość rozmówcy i wzbudza zaufanie. Nurtuje mnie pytanie czy życzliwość i zaufanie jest wprost proporcjonalne do krótkości spódnicy, długości paznokci, połyskliwości kolczyków, głębokości dekoltu i wysokości obcasów? Z pewnością dotyczy to określonego kręgu rozmówców, którzy akurat o rozmowie myślą na samym końcu, bo swoją życzliwość chętniej okazaliby w inny sposób, przy okazji nadużywając naszego zaufania… No, ale jeśli nie o taką życzliwość i zainteresowanie nam chodzi, to po co się katować i tak strasznie zabiegać o atrakcyjny wygląd, nawet jeśli nie manifestuje się bardzo krótką spódniczką, bardzo wysokim obcasem, etc. ?
Wydaje się, że kobiety szczególnie dbające o swój wygląd wyjątkowo krytycznie oceniają inne panie, można czasem odnieść wrażenie, że nieustannie z nimi rywalizują. Być może działa tu zasada, że kto wiele wymaga od siebie, tyle samo wymaga od innych, ale czy w tym przypadku ma to sens? Czy nie napędza spirali, która nie ma końca?
Łatwo dojść do wniosku, że kobieta, która uzależnia swoją wartość od atrakcyjności ma problem z samooceną. Wiele już napisano o tym, że tak zostałyśmy wychowane: jesteśmy chwalone za urodę i wdzięk (czyli kobiecość), a wciąż oczekując komplementów same się narażamy na bezustanne ocenianie.
Po co nam to?
Znam kilka kobiet, które tego nie robią. Wyglądają tak, że z łatwością oceniam ich wiek, ale nie sprawiają wrażenia starszych niż wskazuje metryka. Nie można powiedzieć, że są zaniedbane, bo mają czyste włosy i paznokcie, nie śmierdzą i nie chodzą w brudnych, bezkształtnych workach, tylko w wygodnych, normalnych ubraniach.
Szczęśliwie doczekaliśmy czasów, gdy długa kiecka nie świadczy o wyjątkowej skromności, a nieprzyzwoicie krótka spódniczka nie stawia jej „nosicielki” w szeregu pań o lekkich obyczajach. Teoretycznie więc każdy ubiór jest w sam raz, a jednocześnie to, że wszystko wolno nie znaczy, że wszystko trzeba. To samo dotyczy makijażu, biżuterii, fryzury itp. Czy więc warto tracić cenne godziny życia, które sumują się w dni i lata, na zabiegi sprowadzające się do oszukania cudzych oczu? Czy naprawdę warto zaprzątać sobie głowę liczeniem zmarszczek, ukrywaniem fałdek tłuszczu i odkładaniem każdego grosza na kosmetyki siedemnastej generacji czy zabieg korygujący to czy tamto?
Ja tylko pytam…
Dodaj komentarz