To nieprawda, że szczęście trudno znaleźć1. Najlepsze jest to, że w ogóle nie trzeba go szukać, bo jest wciąż w pobliżu: czai się i łasi. Nawet gdy z niecierpliwością odepchniemy je nogą, zwinie się w kłębek i z bezpiecznej odległości wciąż śledzi nas wzrokiem, w każdej chwili gotowe podbiec i wypełnić sobą, gdy tylko w naszych oczach pojawi się uśmiech…
Jesteśmy jednak twardzi, odporni na te próby pogrążenia w radości, ponieważ radość jest bezmyślna, a każda bezmyślna czynność naraża nas na jakieś nieszczęście – uczono nas tego od dziecka. Poza tym, jeśli pozwolimy sobie na odczucie szczęściopodobne, jakieś licho szepcze gdzieś w zakamarkach umysłu: „coś ci za wesoło, na pewno zaraz stanie się coś okropnego”. I od tej chwili czekamy na co najmniej złą wiadomość. Nic więc dziwnego, że zawsze jesteśmy gotowi na dramat, natomiast nieoczekiwanie pomyślną odmianę losu kwitujemy nieśmiałym, na siłę powstrzymywanym uśmiechem. Dlaczego tak łatwo temu ulegamy? Może między innymi dlatego, że gdzieś w podświadomość wczepiła się mantra „nie jestem godzien”, a może boimy się zawiści bliźnich – niestety, nawet tych bardzo bliskich? Najsmutniejsze jest to, że zanim zauważymy, że dotknęło nas szczęście – ono mija. Pewnie dlatego częściej słyszymy „to były szczęśliwe czasy” niż „jestem szczęśliwy”. O ileż piękniejsze byłoby życie, gdyby ludzie umieli okazywać swoje szczęście w momencie kiedy jest z nimi, gdyby umieli je uzewnętrzniać tak, jak nie umieją ukryć złości, niezadowolenia, znudzenia, smutku, czy bólu…
W każdym z nas pokutuje jakiś model wychowania, ale przecież wychowuje nas nie tylko rodzina, ale i szkoła, kościół, media, rówieśnicy, sąsiedzi – wydaje się więc, że wachlarz wyboru jest dość imponujący. Dlaczego zatem większość z nas godzi się na fatalne zbiegi okoliczności, nieszczęścia, które chodzą parami, sny przepowiadające złą przyszłość i niefart? Dlaczego tak trudno uwierzyć nam w dobry los; w to, że zasługujemy na uznanie, życzliwość, szacunek i szczęście właśnie; że w każdym z nas jest coś cennego czym możemy podzielić się z innymi, być może uszczęśliwiając ich w ten sposób choć troszkę?
Zadajmy sobie kilka pytań: czy umiemy dostrzec szczęście w drobnych zdarzeniach dnia codziennego? Czy potrafimy traktować problemy jako wyzwanie, jako sprawdzian naszych umiejętności i dojrzałości, jako wstęp do wydarzeń często prowadzących do korzystnej odmiany losu?
Szczęście tkwi w każdym z nas, mieszka w każdym domu, trzeba je tylko odnaleźć, zrobić porządki, zadbać o środowisko, w którym rozkwitnie. Nikt nie mówi, że to łatwe. Jeśli nasze wnętrze przypomina zachwaszczony ogród, a więzi rodzinne są jak zagracony strych, to po prostu trzeba się wziąć do roboty. Uważajmy jednak! Nie wyrwijmy w ogrodzie roślin, które go zdobią, nie wyrzućmy ze strychu cennych pamiątek!
Szczęście uchodzi za płochliwe stworzenie, ale to my je płoszymy. Bądźmy uważni, pochylmy się nad nim, podrapmy za uchem. Kiedy je oswoimy, nie ucieknie tak łatwo. Już wiemy, że jeśli stworzymy mu właściwe warunki, zadomowi się i nie tylko rozkwitnie, ale nawet zacznie się rozmnażać! A gdy będzie go tak dużo, że zacznie kipieć – rozejrzyjmy się dokoła, zanieśmy choć odrobinkę tam, gdzie go brakuje. Niech inni przypomną sobie, że jest.
Dbajmy o nie, a doczekamy się dorodnego potomstwa2, czego sobie i Państwu życzę!
1 Z łatwością znajdziecie je w słowniku pod literą „S”.
2 Naiwne? A spróbowałeś?!
Dodaj komentarz