Barbara Okurowska Budrewicz

BYŁ SOBIE STRASZNY STRACH. Cz. 6. Strach i rzeczywistość nie zawsze są takie same.

Król wciąż jeszcze nie był królem. Zupełnie jakby wszystkie mechanizmy umożliwiające spełnianie zrozumiałych ludzkich pragnień nagle dostały obstrukcji. Za każdym razem kiedy pomyślał, że wszystkiemu winny jest niewidzialny smok, czuł bezradność, której nienawidził. Znał ją jak mało kto, bo towarzyszyła mu całe życie. Nieustannie podejmował próby udowodnienia światu, że jest panem nie tylko swojego losu. Tymczasem prędzej czy później działo się coś takiego, co czyniło go jeszcze mniejszym pionkiem w grze, którą przecież sam obmyślił.

Tym razem postanowił, że doprowadzi sprawę do końca. Zwołał cały dwór.

– Drodzy moi – zaczął, jak zawsze jowialnie. – Spójrzcie prawdzie w oczy: wasze działania są nieskuteczne. Wciąż nie mam korony. A może… może jest niewidzialna jak smok? – zaśmiał się martwym, nieprzyjemnym śmiechem, po czym dodał: – …a ludzie za mało przerażeni. Dramat. Żaden kraj nie może tak funkcjonować.

– To się zgadza z opinią większości, panie… – skłonił się Naczelny Rzeźbiarz Opinii Ludowej, który był najlepiej zorientowany co myślą ludzie. Wszak aby rzeźbić, trzeba dobrze znać tworzywo.

– Cieszę się, że ktoś myśli tak jak ja – podchwycił król, a gumowa kaczka wydała przeciągły dźwięk.  Zabrzmiał ostrzegawczo, może nawet złowróżbnie.

Naczelny Rzeźbiarz spuścił wzrok.

– Czego mi nie mówisz? – zapytał król, wciąż niemal uśmiechnięty, choć w jego oczach czaiła się już podejrzliwość i złość.

Naczelny Rzeźbiarz zapragnął nagle znowu być biednym, nic nie znaczącym, a nawet przygłupim kmiotem. Los rzucił go jednak tu, gdzie stał. Wiedział, że musi odegrać swoją rolę do końca, ale zanim znalazł właściwe słowa odezwał się Minister Zachowania Pozorów Wolności:

– Mój szacowny kolega nie chce ci przysparzać trosk, panie, ale powinieneś wiedzieć, że niezależnie od tego czy zagrożenie jest realne, czy nie, twoi poddani muszą widzieć jakiś postęp. Kiedy ich życie stoi w miejscu zaczynają się zastanawiać, a nawet myśleć. Już cię przed tym ostrzegano. To niebezpieczny stan. Poddany powinien czuć się bezpiecznie, myśleć o przyjemnościach i zdobywaniu pieniędzy albo być uciemiężony, bać się o jutro i myśleć o zarabianiu na podatki. Ty decydujesz, panie – zgiął się w ukłonie, który był jednocześnie jasnym, ponadczasowym przekazem: „Cokolwiek się wydarzy, twoja będzie klęska i chwała”.

W odpowiedzi Król powiódł wzrokiem po zebranych, a spojrzenie miał nad wyraz czujne i przenikliwe.

– Jakieś propozycje? – zapytał wobec absolutnej ciszy.

Cisza wstrzymała oddech albowiem zawstydziło ją aż tak konsekwentne milczenie tych, od których zależało tak wiele. Jakby nie byli już zainteresowani niczyją klęską ani chwałą.

Król wbił wzrok w Ministra Odleczenia.

– Rodzina zdrowa? – zapytał uprzejmie.

Minister przełknął głośno ślinę i wykrztusił:

– Tak. Dziękuję. To może… trochę kmiotom odpuścić?

– Kontynuuj…

– Proponuję, żeby jeszcze dziś lud dowiedział się, że świeżym powietrzem mogą oddychać tylko niektórzy. Inni muszą się jeszcze wstrzymać, bo smok czeka właśnie na nich. Muszą nosić głupie czapki, ale tylko w niektórych miejscach, bo chociaż smok jest niewidzialny, wiemy gdzie się czai, a gdzie nie. Mogą przebywać w grupach, ale określimy w jak dużych. Proponuję ogłosić, że poniżej stu pięćdziesięciu osób są niewidzialni dla smoka, ale kiedy dwie osoby stoją blisko siebie, to już tak.

– To bez sensu.

– Tak. Zgłupieją do reszty…

Minister Odleczenia gorączkowo szukał lepszych pomysłów, ale właśnie wtedy do Bardzo Dużej Sali wkroczył  Dowódca Królewskich Najemników i złożył meldunek:

– Panie, musisz wiedzieć, że znalazło się wielu niezadowolonych. Wciąż szepczą, że korona ci się nie należy…

– Ściąć ich!

– Nie mamy podstaw, mówią to tak, że trudno coś udowodnić. Właściwie nie mówią. Imają się różnych sztuczek, a inni nauczyli się odczytywać te nowe znaki…

– Znaki? Może bazgroły na murach?

– To też…

– Trzeba ich schwytać i przykładnie ukarać.

– Schwytaliśmy. Także tych, którzy pieśni układają i…

– Przecież lud zawsze pieśni układał. O bieliźnie w kropeczki, o mydełku, o innych bzdurach. Przecież nawet ich zachęcaliśmy.

– Chodzi o inne pieśni, panie. Nie mogli się gromadzić ani protestować, to zaczęli śpiewać. Bo pieśń łatwo przez mury przechodzi, trudno ją zniewolić, a jeszcze trudniej zabić. A potem zaczęli też po książki sięgać…

– Nie pojmuję: cóż w tym złego? Pokażcie mi owych strasznych przestępców! – zaśmiał się pogardliwie król.

– Tych jeszcze nie pojmaliśmy, ale zdobyliśmy materiały, które kolportują …

– Bibuła?! – zatarł rączki król. – Młodość mi się przypomina… Piękne czasy. Dawaj ją!

– Niezupełnie, panie… – minister zbladł i głośno przełknął ślinę. – To jest… materiał filmowy.

Król nieco przygasł, ale zaraz się ożywił.

– Dawaj!

Gdy przebrzmiały ostatnie dźwięki, cisza znów wypełniła Bardzo Dużą Salę. Po dłuższej chwili, król zapytał w ponurej zadumie:

– Nic z tego nie rozumiem, brednie… ale… „Wielki następca”?! Skąd oni go wytrzasnęli?


W filmie wykorzystano tytuły i fragmenty okładek książek aktualnie dostępnych w sieci EMPIK.

1 komentarz

  1. Ela

    To jest mistrzostwo świata! Satyra naszych czasów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *