Barbara Okurowska Budrewicz

To tylko gra?

– Można?

– Witaj! Kim jesteś?

– Powiedzmy, że strudzonym wędrowcem…

– Nie wiedziałem, że można zawędrować aż tutaj. – Przygląda się badawczo. – No cóż, siadaj, odpocznij. Może zagrasz ze mną? – pytaniu towarzyszy wymowny ruch w kierunku drugiego joysticka.

     Przybysz kręci głową.

– Nie, dziękuję. Nie wiem czy rozumiem zasady…

– O, przepraszam – gospodarz sięga pod blat niskiego stolika i wyciąga wielką grubą księgę ewidentnie nadgryzioną zębem czasu i wielokrotnie kartkowaną. – Przejrzyj, poczytaj. To taki skrócony przewodnik, scenariusz i spis zasad. Szczerze mówiąc można je zmieniać w trakcie gry. Byle nie za często! Użytkownicy wtedy trochę… jakby tu rzec… głupieją. Generalnie im dłużej reguła obowiązuje, tym łatwiej nimi sterować.

     Gość powoli wertuje kartki, czasem marszczy brwi w skupieniu, czasem wraca do stron, które już widział. To kręci, to znów kiwa głową, jakby rozmawiał ze sobą. Wreszcie podnosi wzrok.

– Wydaje się, że wszystko jest nieźle przemyślane. Po co w ogóle zmieniać zasady? – mruczy cicho.

– Bardzo dobre pytanie! Sam sobie je zadawałem. Długo tkwiłem w przekonaniu, że zmiana zasad może narobić więcej złego niż dobrego, ale awatary użytkowników rozwijają się w miarę zaangażowania w grę. Wiesz… czasem mam nawet wrażenie, że omijają system, jakby ich za bardzo ograniczał – smutnieje nieco, ale po chwili podnosi głowę, żeby wyrzucić z siebie: – Przyznaję, nie przewidziałem paru rzeczy. Bywa tak, że oni zaczynają żyć własnym życiem. No wiesz: zdobywają punkty, powiększają krąg znajomych, coś tworzą, coś odkrywają, to znaczy… tak im się wydaje… Najchętniej zaś… bawią się! Ale tak naprawdę drepczą w miejscu… Wtedy okazuje się, że aby chcieli chociaż spróbować wejść na następny poziom, trzeba trochę zmienić zasady. Rozumiesz? Żeby poprawić grywalność muszę…

– Zmienić, czyli nagiąć – uściśla gość.

     Zapytany zamyśla się, odruchowo głaszcząc brodę. Robi to tak, jakby przeciągał ręką po grzbiecie kota: powolnym ruchem, który ma sprawić przyjemność obu stronom…

– Nagiąć? Chyba nie… – rozgląda się, jakby szukał szpiega i ścisza głos: – Gdybym się przyznał do naginania zasad, okazałbym słabość, tak?

– Niekoniecznie, może rozsądek…

– Nie rozumiesz… Kiedy się obmyśla grę, trudno wszystko przewidzieć. Jeśli upieramy się przy pierwotnej, niedopracowanej wersji, użytkownicy zwyczajnie się buntują i albo piszą krytyczne komentarze, ba! czasem hejtują twórcę, albo…

– Wylogowują się i już nie wracają?

– Otóż to! Próbowałem tych z pretensjami jakoś przekonać: urozmaicałem grę, żeby ją bardziej docenili, niektórzy zwyczajnie się poddawali, jakby dawali do zrozumienia, że za bardzo podniosłem poprzeczkę i wracali na łatwiejszy poziom, a wtedy nic ciekawego się nie działo. No dobrze, powiem ci coś w tajemnicy: prawda jest taka, że wolę użytkowników podejmujących działania, których nie przewidziałem. O tak! Wtedy każdy dzień staje się taki ekscytujący!

– Próbuję cię zrozumieć, ale to niełatwe. Chcesz powiedzieć, że użytkownicy łamią reguły, a ty jesteś gotów to zaakceptować, żeby ich nie stracić?! Tworzysz postaci, użytkownicy czynią je awatarami, te zaczynają żyć własnym życiem, zmieniają reguły rządzące światem, który zastały, a ty nie masz nic przeciwko temu?!

– Dlaczego miałbym mieć?

      Przybysz kręci głową z niedowierzaniem.

– A gdzie uznanie twoich zasług? Gdzie prawa autorskie?! Gdzie zaczyna się, a gdzie kończy twoja odpowiedzialność za przebieg gry? Przecież to twoje dzieło! Gdyby nie ty, twoja wyobraźnia, praca, poświęcenie, nigdy by ich tu nie było! Czy oni mają tego świadomość? – przygląda mu się podejrzliwie. – Czy ty aby nie robisz tego wszystkiego za darmo?

     Gospodarz śmieje się serdecznie. Odchyla głowę do tyłu i aż się krztusi. Broda podnosi się, jakby próbowała zrównoważyć ten ruch i podskakuje razem z właścicielem.

– Nie martw się – poważnieje wreszcie. – Nie robię tego za darmo, choć faktem jest, że taki miałem zamiar. Jestem społecznikiem, chciałem zwyczajnie dać coś światu, wypełnić jakąś pustkę, ale w którymś momencie… Naprawdę nie pamiętam jak to się zaczęło… Użytkownicy sami zaproponowali mi pewne profity. Myślę, że chcieli mieć pewność, że nie odejdę z dnia na dzień. Kiedy system zaczyna nawalać, są przekonani, że tylko ja mam właściwe klucze, że jestem jedynym, który potrafi ten bałagan ogarnąć.

– „Są przekonani”? To znaczy, że tak nie jest?

– Różnie bywa. Musisz wiedzieć, że są dla mnie bardzo ważni, ale nie mogę naruszyć kontinuum gry, to byłaby zupełna porażka, wstydziłbym się do końca świata. Muszę więc działać bardzo ostrożnie. Czasem, choć z bólem serca, czyszczę listę wyjątkowo niepokornych użytkowników, żeby inni mieli się na baczności. Bywało, że wymuszałem powrót do wcześniejszych akcji, aby mieli świadomość, że każdy zdobyty punkt można stracić w najdziwniejszych okolicznościach i że historia nie musi, ale może się powtarzać. W szczególnie trudnych sytuacjach wprowadzałem własnego awatara o bardzo dużych, ale dyskretnych kompetencjach. Wolałem, żeby się nie zorientowali, że sięgam po ostateczne rozwiązanie…

– Często to robiłeś?

– Parę razy, ale tylko raz się połapali…

– To najlepszy dowód, że gra jest dobra. Toczy się od dawna, a jej twórca wciąż się w nią angażuje, nagina… przepraszam: zmienia zasady, bo szanuje potrzeby użytkowników, a nawet fascynuje go ich kreatywność… No, no! Jestem pod wrażeniem! Zaczynam co nieco rozumieć…

     Siwobrody patrzy z nadzieją.

– To może jednak zagrasz? Spróbuj chociaż. Wyjaśnię ci zasady w trakcie gry! Mam tylko jeden warunek: obiecaj, że się nie obrazisz jak dziecko, bo coś poszło nie po twojej myśli.

– Skoro ci tak zależy… OK, chociaż wiadomo, że nie mam szans… To w końcu twoja gra! Podejrzewam, że tylko ty się dobrze bawisz…

     Gospodarz wpatruje się intensywnie w niespodziewanego gościa, jakby chciał go przeszyć na wylot albo usiłował coś sobie przypomnieć.

– Czy ja cię znam? – pyta, napotykając nieodgadnione, bo harde, a jednocześnie pełne bólu spojrzenie.

– Powinieneś – odpowiada gość, odwracając wzrok – ale to już nie ma znaczenia. Zdziwisz się, jaka jestem twarda…

1 komentarz

  1. Ela

    Bajki, nie-bajki… Do bólu prawdziwa, aż przerażająca prawda, opierającą się na konkretnych faktach, o których – ani słowa. To dopiero melanż.!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *