O nie! Kto to do mnie wydzwania na służbowy numer o tej godzinie?! Ludzie, to moje pierwsze wakacje bez organizowania niezliczonej ilości festynów, zajęć, koncertów (chwała Bogu za ten COVID), a wy i tak dobijacie się o 21.00! Wrzucenie tych głupich filmików na YouTube’a przerasta wasze możliwości? No nie, w dodatku dzwoni ta wariatka, co już z miesiąc temu chciała organizować jakieś imprezy plenerowe. Czasami zastanawiam się, dlaczego w ogóle ją zatrudniłam… Nie rozumiem, czemu nie wykorzystać w pełni rządowego „Zostań w domu”– robota tylko na pokaz, a pieniądze nadal te same. Nie ma mowy, nie odbieram. Nie będę wysłuchiwać kolejnych fantazji pod tytułem „zróbmy Coś”. Chociaż chwila… a może właśnie dzwoni, żeby powiedzieć, że dopadł ją wirus? W końcu to nawet prawdopodobne – szlaja się po różnych podejrzanych wydarzeniach, wszędzie jej pełno. A ostatnio chyba nawet trochę ciągała nosem… Zamknęliby nam cały ośrodek… na co najmniej 2 tygodnie! Niech stracę, jeden telefon za święty spokój – warto zaryzykować.
– Halo.
–Dobry wieczór, Pani Dyrektor. Przepraszam, że dzwonię tak późno, mam nadzieję, że jeszcze nie kładła się Pani spać? Bo mam taką bardzo ważną sprawę…
– Nie, nie, jeszcze jestem na nogach. Cóż to za sprawa? Czyżbyś gorzej się poczuła? Rano byłaś trochę blada. Może masz gorączkę?
– Słucham? Nie, nie, proszę się o mnie nie martwić Pani Dyrektor, u mnie wszystko w jak najlepszym porządku. – A niech to, czyli nie chodzi o koronę. – Chociaż… jakby mi ktoś teraz zmierzył gorączkę, mogłyby się różne rzeczy okazać… Chi, chi, jestem taka podekscytowana… Czy przeczytała Pani już tę książkę, którą ostatnio Pani polecałam? „Nieubogaceni” Barbary Okurowskiej Budrewicz?
– Niestety nie, ciężko znaleźć wolną chwilę. – Jeszcze czego! 560 stron i żadnych obrazków.
– Och, musi to Pani jak najszybciej nadrobić. Wspaniała lektura i wbrew pozorom bardzo szybko się czyta. Poza tym ja właśnie w tej sprawie… – Zaczyna się. Ciekawe co tym razem wymyśliła. Chociaż książki to teraz niezły biznes, każdy ma swój egzemplarz, więc higienicznie, zajmują zbyt długie wieczory. No i nie trzeba się spotykać… – Wyszłam dopiero co z wieczoru autorskiego poświęconego tej książce i jej autorce – co ja mówiłam o spotykaniu się?! – i wpadłam na wspaniały pomysł: moglibyśmy przecież taki wieczór kulturalny bardzo zorganizować też u nas…
– Słucham? Jaki wieczór autorski? Jakie zorganizować? Nie obchodzi mnie, jak bardzo byłby on kulturalny, z całą pewnością był i będzie pandemicznie niebezpieczny!
– Ależ spokojnie Pani Dyrektor, to tylko propozycja. Poza tym dzisiejszy wieczór jakoś przeżyłam, więc chyba nie było aż tak niebezpiecznie. Limit osób nie został przekroczony, a przy wejściu każdy dezynfekował ręce i dostawał jednorazową maseczkę. Ale taką specjalną, z inicjałami autorki. – No bez przesady! chyba każdy może przyjść z własną maseczką. Nie ma na co pieniędzy wydawać? – To była od razu taka fajna pamiątka. Poza tym goście zajmowali miejsca przy kawiarnianych stolikach, więc odstępy zachowywały się same. A jaka inna atmosfera od razu… Ciekawe skąd by można pożyczyć takie stoliki… – Pożyczyć to pożyczyć, ale kto to niby potem poprzywozi, ponosi i poustawia? Z choinki się urwała? – Och, na pewno da się to jakoś załatwić. Podpatrzyłam też bardzo ciekawy pomysł na wyłączenie z użytku co drugiego krzesła, jak to teraz trzeba robić. Już dawno mówiłam Pani, że zaklejanie ich taśmami nie prezentuje się najlepiej, nawet najładniejsza sala zaczyna wyglądać jak plac budowy. A na tym wieczorze autorskim posadzono tam po prostu różnych pisarzy.
– Co?!
– No… to znaczy… niedosłownie oczywiście. Na co drugim krześle była kartka z podobizną jakiegoś artysty. Pomysłowe i skuteczne, prawda? Poza tym miało się wrażenie, jakby cały Wielki Literacki Świat zjechał na to spotkanie. – O czym ona mówi? – A skoro już jesteśmy przy wyglądzie sali, to może rzeczywiście od tego zacznę, będzie się Pani łatwiej wczuć w atmosferę. Wie Pani, takich rzeczy się niby nie zauważa – więc po się nimi przejmować? – ale one wpływają na nasze samopoczucie w danym miejscu i odbiór całego wydarzenia. Rozumie Pani, prawda?
– Tak, tak – Nie, kompletnie nic nie rozumiem, ale im więcej będę przytakiwać, tym szybciej skończy. W sumie mogłabym się rozłączyć i zwalić wszystko na brak zasięgu… Ale wtedy dopadłaby mnie jutro w pracy. Może lepiej wysłuchać tego, leżąc na kanapie niż siedząc na niewygodnym krześle za biurkiem albo co gorsza stojąc na korytarzu (w szpilkach!!!). A gdyby tak… Ciekawe kiedy się zorientuje, że w ogóle jej nie słucham.
– No więc właśnie. Kompleksowy wystrój sali to bardzo ważna sprawa, zwłaszcza gdy pomieszczenie samo w sobie nie prezentuje się zbyt ciekawie. Wie Pani, każdy szczegół ma znaczenie. Więc żeby niczego nie zgubić… Stoliki, zdjęcia, obrusy… Ach, no właśnie obrusy! Stoliki przykryte były przecież papierowymi obrusami, na których ręcznie wypisano różne cytaty z twórczości autorki, takie miłe ciekawostki do poczytania w przerwach. Ale tylko dla spostrzegawczych – dla niepoznaki przykryto je półprzezroczystą tkaniną. – Po co komu w ogóle obrusy? A jeszcze do tego dwa na jeden stół? – Oprócz tego każdy stolik zaopatrzony był w świeczkę, flakonik z kwiatkiem (takim z bibuły, chyba jakieś lokalne rękodzieło) i płatki róż – To ona w końcu była na wieczorze autorskim czy na jakiejś randce w ciemno? – Dekoracje… Ach no tak, te 7 samolotów…
– Samolotów?!
– Przecież mówię. Motywy podróżnicze były obecne ze względu na treść książki zapewne, ale nie chcę za wiele zdradzać póki sama Pani nie przeczyta. Oprócz samolocików jeszcze walizka, łódeczki na cukierki…
– Łódeczki?
– No.. takie z bambusowych pojemniczków. A w środka miętówki w czekoladzie – podobno ulubione cukierki pani Basi. Poczęstunek musiał być na tej imprezie tak samo specjalny jak wszystko inne. Kawy na przykład można się było napić w kubkach, na których ręcznie wypisano różne cytaty z „Nieubogaconych”.– Co to już nie można skorzystać z normalnych kubków? –Ja swój zabrałam nawet do domu na pamiątkę. Ale o czym to ja mówiłam… Ach tak, o wystroju – Jeszcze coś?!!! – W pobliżu sceny wisiało 13 kolaży.
– Kolarzy? Jak to: wisiało?!
-No.. wisiało. 13 takich obrazów z serii „Poznaj autorkę” stworzonych z wycinków gazet. – A co to, jakaś galeria sztuki? Musiało się komuś strasznie nudzić. – W sali stał też regał z książkami, także tymi szczególnie ważnymi dla pani Basi. Można było się dowiedzieć, co tam sobie czytuje w wolnych chwilach…
– A czy to nie miało być spotkanie poświęcone jej twórczości? – O nie, powiedziałam to na głos? Złamałam podstawową zasadę: nie zadawaj pytań, bo nigdy nie skończy.
– No tak, ale to przecież miło poznać artystę z różnych stron. A już szczególnie autora tak osobistej historii. Czasem najmniej znamy przecież swoich najbliższych sąsiadów, a to wydarzenie odbywało się w miejscowości, z którą autorka jest silnie związana. Poza tym Sztuka zawsze ściśle łączy się z artystą, jego przeżyciami, światopoglądem, itd. Nie bez powodu chyba w szkole zawsze katowali nas życiorysami twórców. Chi, chi, ale o czym to ja… – błagam tylko już nie o wystroju – a! o Poznawaniu. Okazji nie brakowało. Można było oczywiście podejść do pani Barbary po autograf i przy okazji zamienić parę słów – no nareszcie coś co przynajmniej przypomina normalny wieczór autorski – albo zadać pytanie na tablicy – ?! – to znaczy zapisać pytanie na kartce i przypiąć do specjalnej tablicy, taki skrót myślowy. Fajny pomysł, bo wydaje mi się, że dzięki temu ludzie mniej bali się je zadawać. I może autorka miała choć cień szansy, by się do nich jakkolwiek przygotować. Chociaż niektórymi wydawała się szczerze zaskoczona… No w każdym razie…Sporo o autorce można się było dowiedzieć też z kahoota. Pani Dyrektor wie, co to kahoot?
– Taka aplikacja dla dzieci? – żeby nie powiedzieć przedszkolaków.
– No tak, chociaż nie tylko. Dorośli też się nieźle bawili. Zagadka z rajstopami do tej pory tłucze mi się po głowie – o to już nawet nie pytam – Oprócz tego każdy dostał też folder, z którego wyłuskać można było wiele ciekawostek na temat autorki. – łuska to się groch – W sumie, jakby się tak głębiej zastanowić, to wszystko tego wieczoru miało jakiś związek z panią Basią… Nawet, a może przede wszystkim, muzyka.
– Muzyka?! – znowu mi się wyrwało, ale już naprawdę nie rozumiem, gdzie ona była: na spotkaniu autorskim, wystawie, randce w ciemno czy koncercie?
– A nie wspominałam jeszcze o muzyce? Ciekawe, bo towarzyszyła ona w zasadzie całemu spotkaniu. 7 instrumentów, 4 osoby – zespół co prawda bez nazwy i złożony z przyjaciół ( no i jednego syna) autorki, – jasne, jasne, moja świnka morska też czasem grywa na pianinie – ale całkiem przyjemnie grali. Przede wszystkim ulubione utwory pani Basi (znowu to Poznawanie), a oprócz tego kilka folkowych pozycji – Aha, czyli to jednak był festiwal piosenki wszelakiej, to wszystko wyjaśnia – Do zaśpiewania jednej zaproszono nawet autorkę, – A może jednak piosenkarkę? Czego ta kobieta naoglądała się w telewizji… – jej męża, dyrektora GOK-u i w sumie całą publiczność – czekam już tylko na tancerzy i kuglarzy – niezły patent na rozluźnienie atmosfery, zwłaszcza po Edycie Geppert i Bregowiczu, chi, chi. Chociaż, już same komentarze prowadzącej, rzucone w odpowiednim momencie i doskonale dobrane do sytuacji, załatwiały sprawę. Pod tym względem nie można się było do niczego przyczepić. Tak sobie myślę, może byśmy tę panią Anetę zatrudnili też u nas…
– Słucham?!
– No jakbyśmy chcieli u nas zorganizować taką imprezę…
– My?! Zorganizować?!!!
– No przecież właśnie to proponuję. Nie jest Pani zainteresowana? Tacy fajni ludzie, atmosfera, świetna książka, no i ta prowadząca, naprawdę szkoda, że jej Pani nie słyszała..
– Nie słyszałam, bo zapewne ci się ta cała impreza po prostu przyśniła! Naprawdę powinnaś dziecko wziąć kilka dni wolnego. Dobre sobie… Wieczór autorski z muzyką na żywo. To już ludziom nie wystarczają nagrania? Poza tym kto niby znajdzie budżet na takie wydarzenie. Z tych banialuków, które mi tu prawisz od 15 minut wynika, że powinnam zatrudnić co najmniej 7 muzyków, artystę-plastyka, pół wytwórni rękodzielniczej, akustyka, prowadzącą, dekoratora wnętrz, 5 kelnerów, pół tuzina ludzi do noszenia sprzętu i stołów, fotografa, grafika, wynająć drukarnię na dwa miesiące, wykupić połowę papierniczego i hurtowni maseczek i może jeszcze zapłacić autorce, żeby w ogóle raczyła się pojawić?!
– Z tej strony może nie wygląda to tak kolorowo, ale przecież na pewno da się to wszystko jakoś pozałatwiać. Skoro Dom Kultury w Srokowie było stać…
– W jakim Srokowie?
– No.. w Srokowie. Taka większa miejscowość, a raczej wioska, mniej więcej w połowie drogi między Kętrzynem a Węgorzewem.
– Ty myślisz, że ja się wczoraj urodziłam? Chcesz mi wmówić, że to wszystko działo się w jakiejś zapadłej dziurze, gdzie pewnie nawet Internet zawraca? Oni tam w ogóle potrafią czytać?
– Ależ Pani Dyrektor. Przecież autorka właśnie mieszka w tamtejszych okolicach. A pani Aneta to nawet dokładnie stamtąd pochodzi.
– Tere fere. W Srokowie to oni mieli kiedyś tylko taką narwaną polonistkę, która lubiła odstawiać takie różne szalone akcje.
– Właściwie to to może być ta sama osoba… Podobno zrezygnowała z pracy w szkole, a firma Velave powstała dość niedawno…
– Jasne, a ja jestem święty Mikołaj. Kto rzucałby posadę w szkole? Głupstwa pleciesz, moja panno, a ja się na to nie nabiorę. Świetna prowadząca, mówca, artystka – może jeszcze sama to wszystko zaplanowała i przygotowała? Dobre sobie – tacy ludzie to tylko w filmach. I to dla naiwnych nastolatków. A nie na spotkaniach autorskich z debiutującymi pisarzami!
– Ale Pani Dyrektor, ja naprawdę mówię wszystko jak było. Jak mi Pani nie wierzy, może Pani sprawdzić relację na facebooku, wszystko transmitowano na żywo. Poza tym siedziałam na scenie, więc wszystko dokładnie widziałam.
– Jak to siedziałaś na scenie? Nie jesteś ani autorką ani wójtem!
– Niedosłownie, Pani Dyrektor, niedosłownie! Oni tam mają taką nieporęczną salę i żeby to ukryć, chyba odwrócili przestrzeń.
– Odwraca się, ale Tobie, w głowie.
– Słucham? Och, ciężko to wytłumaczyć. Po prostu Scena nie była na scenie. A poza tym autorka siedziała tuż obok mnie, na takim dużym fotelu…
– Nie no, tego już doprawdy za wiele. Nie wiem, co jadłaś dzisiaj na kolację, ale mam wrażenie, że ci poważnie zaszkodziło. Mam serdecznie dość tej dziwnej rozmowy. Prześpij się dziecko, a jeżeli rano te wszystkie głupstwa nadal będą się ciebie trzymały, to lepiej nie przychodź do pracy. I nie każ mi szukać żadnej relacji na żywo na facebooku, zapewniam cię, że w świetle dnia nawet ty takowej nie znajdziesz, więc nie zawracaj mi więcej głowy tak nierealnymi pomysłami, jeśli ci życie miłe – w razie czego ostrzegałam. A teraz wybacz, ale muszę się zająć poważnymi sprawami. Żegnam.
– Ale Pani Dyrektor…
Pik, pik, pik.
Co za koszmar. Ale nareszcie udało mi się ją zbyć. Niepojęte, co się tym ludziom roi w głowach…
Z podziękowaniem…
Helena Wereda 😉
Najlepsza relacja z imprezy jaką czytałam 😃
Szczerze mówiąc, myślałam po tych „wycieczkach” pani dyrektor , że to tekst Basi 😂
Świetne pióro Helena!
Czekam na kolejne teksty😊
Prawda?
…dlatego od wczoraj mówię na nią „rywalka” 🙂
Świetne, błyskotliwe! 🙂 🙂 🙂
Dobry tekst.Srokowa to wylegarnia talentów jakas!
Szacun za zamieszczenie.
Mówiłam że trzeba mieć jaja? Ha ha!
:)))
No i znowu „jaja” trzeba mieć… Jaja? A może tylko nosa do młodych talentów?
🙂
Czyli jaja 😉
Ja chyba jestem za głupia.. Jak zwykle nie za bardzo rozumiem o kim ta „bajka”… Podkładam różne osoby które mogły odbyć podobną rozmowę ale nikt mi nie pasuje… A może nie ma nikt pasować? Czy ktoś mnie oświeci?
Tak się dzieje w fikcji literackiej, iż na usługach jest tych, którzy jej używają. Polecam nie szukać, a wyłącznie czerpać 🙂
Jesli 'jak zwykle’ to co sie nagle dziwisz ? A jezeli bajka to czego szukasz? PRAWDY OBJAWIONEJ?? ! Tekst jest fajny zabawny i tresciwy. Dobrze sie czyta. Czego tu sie doszukiwac?!!
Do @Bumbak:
Mam wrażenie, że się irytujesz. Każdy ma prawo do pytań i dociekań. Niektórzy szukają na siłę, a inni, może przez szacunek dla autora, chcą się upewnić, że dobrze rozumieją ku czemu zmierza. Może chcą się go niejako nauczyć? Osobiście nie lubię wyjaśniać co miałam na myśli (to jest jak tłumaczenie dowcipów) – albo Czytelnik to wie, przeczuwa, coś go pociąga, choć jeszcze nie wie co, albo nie rozumie i nie wraca… Jego prawo.
Pozdrawiam 🙂
Tekst świetny!
Heleno! Udowodniłaś mi, że młode pokolenie też potrafi obserwować, wyciągać wnioski i przekuwać to w historie, a do tego pisać piórem lekkim jak… piórko:) Do tego szczypta humoru i jest pysznie! Zazdroszczę kreatywności i talentu! Oj rośnie tu Barbarze B. konkurencja;)
A może konkurencja została wyhodowana przez morze zdarzeń i językowych spotkań?
To bardzo ładny scenariusz.
Ciekawa rzecz: kiedy się jest posądzanym (o ile dobrze zrozumiałam sugestię) o współudział w wyhodowaniu „czegoś Takiego”, to aż się rośnie we własnych oczach 🙂
Wg mnie prawdziwy Mistrz to ten, który pragnie, by jego Uczeń go przerósł, a kiedy tak się dzieje, nadal jest zachęcającym i wspierającym, a przy tym skromnym i, na pierwszy rzut oka, pozostającym w ukryciu, Nauczycielem. Może tu właśnie tak jest: nie pławiący się w pysze Wzór i wydobywający się na powierzchnię prawdziwy Talent? Heleno, well done! Basiu, bądź z siebie dumna! Ja jestem z Was obu!
P. S. Cieszy mnie cała ta reakcja na tekst i dyskusja. Tego nam potrzeba! Dyskutujmy! Otwierajmy oczy na różne punkty widzenia. Dzielmy się spostrzeżeniami. Uczmy się od siebie i siebie, przy okazji…